Do napisania dzisiejszego wpisu zainspirował mnie fragment z
klasycznego już opracowania "Rokoko" Władysława
Tomkiewicza z 1988. Chociaż od jego wydania upłynęły już ponad trzy dekady, w
dalszym ciągu uznać można je za jedną z najlepszych polskich książek poświęconych sztuce francuskiego rokoka. Bardzo mocno należy tu jednak
podkreślić słowo „sztuce” - pierwsze rozdziały "Rokoka", poświęcone przemianom we francuskiej obyczajowości i
mentalności przełomu XVII i XVIII wieku, mogą już bowiem budzić pewne zastrzeżenia. Tk jak poniższy fragment
poświęcony „rokokowemu mężczyźnie”:
mężczyzna w szybkim tempie uległ feminizacji; uperfumowany, o starannie wygolonej i wypudrowanej twarzy, w białej peruce zakończonej warkoczykiem, w kolorowym fraku ozdobionym koronkami, w pończochach i pantofelkach – już samym swym wyglądem świadczył o preponderancji kobiecości. Ponadto feminizował się wewnętrznie, przejmując od kobiety pewne, nie zawsze najlepsze skłonności: oddaje się chętnie plotce, obmowie, intrydze miłosnej („intrigue galante”) i ostatecznie przyczynia się tym do krystalizacji specyficznego dla rokoka klimatu towarzyskiego [1].
Artysta nieznany na podstawie Jeana-Marca Nattiera, Książę de Richelieu, marszałek Francji, 1732-1742, The Wallace Collection (źr.) |
Władysław Tomkiewicz nie był
oczywiście jedynym, który pisał o procesie „feminizacji
mężczyzn”, jaki miał mieć miejsce w XVIII-wiecznej Francji, wręcz przeciwnie:
figury rokokowych mężczyzn „zniewieściałych” i „wydelikaconych” tak często
przywoływane są w tekstach z zakresu XVIII-wiecznych sztuki i obyczajów (co tu dużo mówić - w moich swego czasu też), że mogłoby
się wydawać, że jest to fakt, a więc coś obiektywnego i niepodlegającego dyskusji.
Jeśli jednak głębiej się nad nią zastanowić, okaże się, że teza o „feminizacji
mężczyzn” jest nie tylko subiektywna i anachroniczna, ale też zwyczajnie
nienaukowa i, z metodologicznego punktu widzenia, zupełnie nie dająca się
obronić.
Podstawowe pytanie, jakie powinniśmy
sobie bowiem zadać przed użyciem przymiotnika „sfeminizowany”, jest to, z
jakiej perspektywy właściwie na dane zjawisko patrzymy. Bez względu na to, czy
chcemy pod kątem „feminizacji” zanalizować czyjś wygląd czy zachowanie, musimy
najpierw w sposób bardzo jasny ustalić punkt odniesienia, a więc definicję
samej „kobiecości”. I tu właśnie
znajduje się największa pułapka: z pozoru mogłoby się bowiem wydawać, że w
hasłach „kobiecość” i „męskość” zawiera się jakiś niezmienny na przestrzeni
wieków zestaw cech, który „od zawsze” łączony był albo z jednym, albo z drugim. Przyjrzyjmy się
jeszcze raz, w jaki sposób tezę o „feminizacji mężczyzn” argumentował Władysław
Tomkiewicz: z wizualnego punktu widzenia owa „feminizacja” polegać miała na
używaniu perfum, goleniu się, pudrowaniu twarzy i noszeniu stroju złożonego z kolorowego fraka (sic)
ozdobionego koronkami, pończoch i pantofelków. Pod względem zachowania polegać
miała natomiast na plotkowaniu, obmawianiu i intrygowaniu. Co więcej, jak
zaznaczył Tomkiewicz na początku tego akapitu, mężczyzna uległ owej feminizacji
„w szybkim tempie”, co z kolei musi oznaczać, że wcześniej ani nie nosił
pończoch, ani nie intrygował – w przeciwieństwie do kobiet, dla których takie
działania były „typowe”.
Źr. |
Główny problem
polega jednak na tym, że większość z wymienionych przez Tomkiewicza elementów
nie było w XVIII-tym wieku łączone z kobiecością: ani perfumy, ani puder, ani
kolorowe ubiory, ani koronki, ani pończochy (pończochy są tu zresztą argumentem
najbardziej absurdalnym, biorąc pod uwagę fakt, że w całej epoce nowożytnej mężczyźni
nie mieli do wyboru żadnego ich zamiennika). Wręcz przeciwnie, elementy te
postrzegane były jako „neutralne płciowo” i jeśli można mówić tu o jakimś
nacechowaniu, to bez wątpienia byłoby to nacechowanie „hierarchiczne”.
Także plotkowania, obmawiania i
prowadzenia intryg miłosnych trudno jest sprowadzić w kontekście XVIII-wiecznej
kultury do cech uznawanych za „typowo kobiece”. Plotkowanie i obmawianie zaliczało
się do stałego zestawu cech każdego ambitnego i zapobiegawczego dworzanina,
prowadzenie miłosnych intryg natomiast – libertyna. Warto przy tym zaznaczyć,
że za cechy rzeczywiście „typowo kobiece” uznawano w XVIII-tym wieku wstydliwość i
skromność. Cech tych nie przejawiali jednak ani owi rzekomo „sfeminizowani”
mężczyźni, ani spora część kobiet. Może więc tak naprawdę świat rokoka to nie
świat zniewieściałych mężczyzn, ale zmaskulinizowanych kobiet?
Źr. |
Myślę, że głównym błędem, jaki pojawia się w myśleniu o XVIII-wiecznej kulturze
francuskiej, jest sprowadzanie jej do prostej opozycji męskie-kobiece. I chociaż
istotnie opozycja ta stanowi główny trzon chociażby filozofii Jeana-Jacquesa Rousseau, to z punktu widzenia
francuskich wyższych sfer, a więc przede wszystkim przedstawicieli stanu drugiego,
obraz kultury i społeczeństwa był o wiele bardziej skomplikowany, ponieważ
opierał się nie tyle na podziale na płeć, co na podziale na stan i rolę odgrywaną w
społeczeństwie. W ten sposób zbiór reguł dotyczących wyglądu i zachowania mógł
być taki sam dla kobiety i mężczyzny z kręgów dworskich, inny natomiast dla
kobiet pochodzących ze stanu drugiego i trzeciego. Co więcej, jeszcze inny
zestaw cech przypisywano wówczas – także bez względu na płeć - światowcom,
fircykom czy dewotom. Tym samym wszystkie te elementy, które Tomkiewicz uznał
za przejaw „feminizacji meżczyzn”, w XVIII-tym wieku traktowane były jako
oznaka przynależności stanowej. Jakkolwiek „niemęskie” w oczach ludzi żyjących
w XX-tym wieku, puder, róż i koronki stanowiły w czasach ancien régime’u oznakę nie zniewieścienia, ale władzy i autorytetu.
Można by w tym momencie zadać
pytanie, jak w takim razie odnieść się do tych wszystkich tekstów z końca
XVIII-tego wieku, przede wszystkim z czasów rewolucji, w których „zniewieścienie
arystokratów” uznawano za główną oznakę słabości nie tylko samej władzy, ale i
całego ustroju. Stwierdzenia te są rzeczywiście niezwykle ważne dla zrozumienia sposobu, w
jaki kształtowały się pewne idee (także idea „męskości”), nie można jednak
traktować ich inaczej niż w kategorii interpretacji stworzonej w konkretnym kontekście przez kogoś, kto
wyznawał konkretny system wartości, posiadał konkretne wzorce osobowe i, ogólnie rzecz
biorąc, pałał nienawiścią do tego, kogo z taką lubością nazywał „zniewieściałym”.
źr. |
Nie chodzi tu oczywiście o to, żeby negować pewne rzeczywiście dające się zauważyć w XVIII-wiecznej Francji zjawiska – raczej o to, jaką nadaje się im nazwę. To prawda, że w wielu ówczesnych kręgach ideałem mężczyzny był homme galant, czyli mężczyzna subtelny, wyrafinowany, elokwentny i obdarzony esprit – czy mamy jednak jakiekolwiek przesłanki ku temu, żeby cechy te uznać za przejaw „zniewieścienia”? Prawdą jest również, że wśród przedstawicieli ówczesnych wyższych sfer możemy zauważyć inspirowanie się wyglądem kobiecym przez mężczyzm (i nie chodzi tu bynajmniej o puder, róż i koronki) – warto jednak spojrzeć na zjawisko ówczesnej mody nieco szerzej i zauważyć, że w tym samym czasie kobiety, ze swojej strony, równie chętnie inspirowały się ubiorem noszonym przez mężczyzn. Tutaj jednak znowu należy podkreślić przede wszystkim to, że zainteresowanie modą i dbanie o wygląd zewnętrzny były kolejnymi aspektami łączonymi w czasach ancien régime’u nie z płcią, ale właśnie z przynależnością stanową.
Przyznam szczerze, że im więcej
czytam tekstów powstałych w XVIII-wiecznej Francji, tym trudniej przychodzi mi
odnaleźć na ich kartach tych „wydelikaconych i niezdolnych do czynu
arystokratów”, o których tak często mówi się w kontekście tamtego stulecia.
Dość wspomnieć pamiętniki markiza de Valfons, który z jednej strony doskonale
uosabiał ideały dworzanina i homme
galant, był libertynem niestroniącym od towarzyszenia kobietom przy
odbywaniu przez nie porannej toalety, a jego zachowanie i sposób wysławiania
się zawsze pełne były subtelności i błyskotliwości, a który z drugiej strony
był oddanym służbie żołnierzem, któremu na polu bitwy nigdy nie brakowało ani
odwagi, ani umiejętności taktycznych. Jedno nie przeszkadzało drugiemu, wręcz przeciwnie - dopiero cały ten zestaw elementów tworzy pełny obraz ideału mężczyzny XVIII-wiecznego.
Źr. |
Mam nieodparte wrażenie, że stwierdzenie o „feminizacji mężczyzn w XVIII-tym wieku”
zostało ukute tylko i wyłącznie z powodu niezrozumienia ówczesnej kultury i
ówczesnych wzorców osobowych. Warto przy tym zastanowić się, dlaczego właściwie tak koniecznie musimy takim cechom jak subtelność, wytworność czy wyrafinowanie (o intrygowaniu nie wspominając) nadawać jakąś płeć. Biorąc to pod uwagę, można by zaryzykować stwierdzenie, że z tekstów, w których mowa o "procesie feminizacji mężczyzn w XVIII-tym wieku", więcej niż o kulturze XVIII-tego wieku można dowiedzieć się o kulturze tego okresu, w którym dany tekst został napisany.
...
[1] Władysław Tomkiewicz, Rokoko, Arkady, Warszawa 2005.